Święta Święta i... po sylweestrowym kursie Jogi nad morzem


Święta jak już zacząłem się przyzwyczajać przebiegły w nadzwyczaj spokojny sposób, nie było żadnych wybuchów, awantur i nieporozumień co jeszcze kilka lat temu było zupełnie nie do uwierzenia. Wigilię i pierwszy dzień świąt spędziłem w domu, po wieczerzach/obiadach chodząc na spacery by co nieco spalić nadmiaru jedzonka które dostało się do organizmu, natomiast z rana w drugi dzień świąt wyjechałem na kurs Jogi do Charbrowa koło Łeby.

Ja pozycja Virabharasana II, SenSey pozycja drzewo
To co się tam działo to przerosło moje wyobrażenia (mimo że ze szkołą Jogi współpracuje już kilka lat to to był mój pierwszy kontakt z ćwiczeniami), jak już sie tam znalazłem to postanowiłem ćwiczyć najlepiej jak się da (co oczywiście nie znaczy że robiłem to dobrze), nie wiedziałem ze moje duże gabarytowo ciało potrafi robić niektóre rzeczy które robiło na tym kursie. 

Świat wywrócił mi się do góry nogami
Na początku jedyną pozycją która mi dobrze wychodziła była siavasana (relaksująca pozycja "nieboszczyka"), póżniej spodobała mi się pozycja Virabharasana II (bohaterska II) i pozycja drzewa którą umiałem (a przynajmniej mie się tak wydawało) już wcześniej, jednak wszystko przebiło stanie na głowie (co w moim przypadku z racji wagi nie było staniem na głowie tylko na ramionach ale i tak nogi w górze były), żałuje tylko ze pierwszy raz dałem radę to zrobić w piątek (przedostatniego dnia kursu) za to w sobotę na ostatnich zajęciach nie mogłem się doczekać (w piątek zrobiłęm również mostek czego nie udało mi się zrobić w sobotę i nie mam zdjęcia ale słowo jogina).

Ekipa Kucharska i ja
O ćwiczeniach już było to warto o kuchnia coś napisać bo była rewelacyjna, nie jestem typowym roślinożercą zwanym potocznie wegetarianinem a w skrajnych przypadkach weganem ale jedzenie na kursie w którym jedynymi produktami od zwierzęcymi były jajka w makaronach i ciastach, było poprostu rewelacyjne w czym zasługa naszych wspaniałych kucharzy. Co prawda z zazdrością zdarzało mi sie zerkać w miskę Fiony gdzie pojawiało się mięsko ale byłem twardy i nie wyjadałem. Ostatniego dnia dzięki uprzejmości kuchni, gdy wszyscy wcinali obiad (gdzie na deser były naleśniki z nadzieniem bananowym polane pyszną śmietanką), ja zrobiłem sobie jajecznicę z pięknie zeszkloną cebulką i polędwiczką (oficjalna wersja brzmi ze to była papryka :P) i narobiłem wszystkim smaku arobatem jaki roznosił sie w jadalni :-).

Spacerek z Agatką


Nowy rok przywitałem przy ognisku, wypijając przy tym jedną lampkę szampana na całą imprezę, podczas imprezy oczywiście nie mogło zabraknąć jogowych niespodzianek przygotowanych przez Agatkę (przy współudziele Kojiego) oraz zabaw przeprowadzonych przez Monikę, o kuchni już pisałem ale jeszcze raz napiszę ze jedzenie było pierwsza klasa szkoda ze do Lidzbarka Warmińskiego nie można z Ursusa dojść w kilka minut piechotą bo bym na jedzonko wpadał ;-).


Ja z Kojim
Jeśli akurat nie ćwiczyłem lub nie jadłem to albo jechałem do Łeby pospacerować nad morzem, albo spędzałem czas na rozmowach z Kojim Kamoji na najróżniejsze tematy polsko - japońskie (Koji zgodnie z obietnicą TUTAJ jest moja strona po japońsku :-)

Trochę statystyk: na kursie przebywałem 8 dni, jogę ćwiczę od 24,5 godzin, zjadłem w tym czasie górę warzyw i trzy plasterki polędwicy, wypiłem hektolitry herbaty indyjskiej i nie tylko, zrobiłem 1086 zdjęć, przejechałem 1018 kilometrów, wypociłęm z siebie tyle potu że obawiam się ze ostatnie zawieje i zamiecie to właśnie efekt tych moich ćwiczeń, spotkałem 25 wspaniałych ludzi i 2 równie wspaniałe psy.



Na kursie okazało się że: jestem nieślubnym dzieckiem Iyengara, że wiek przy odpowiednich ćwiczeniach nie znaczy zbyt wiele, że Łeba w zimę jest fajniejsza niż w lato, że wyginam ciało śmiało, że polskie części są równie dobre jak japońskie.

Więcej zdjęć poniżej :-)



Sylwestrowy Kurs Jogi nad Morzem